Co pęknięty Nord Stream mówi o postulatach ochrony środowiska

wskaźnik zegarowy na rurze

Szacuje się, że ilość gazów cieplarnianych, jakie trafią od atmosfery po wycieku z Nord Stream, jest ogromna (gaz ten zawiera m.in. metan, mający ponad 20 razy większą niż CO2 zdolność do tworzenia efektu cieplarnianego)… Emisja ta stanowić może nawet 1/3 emisji gazów cieplarnianych, jakie wytwarza w ciągu jednego roku cała Dania.

Czyli na naszych oczach zachodzi katastrofa o globalnym znaczeniu klimatycznym… ale czy widzimy adekwatną odpowiedź w kwestii zażegnania tej katastrofy? Ot, choćby takich, jak zorganizowana akcja zatamowania wycieków albo wypalenie gazu (mimo że wygląda strasznie, to likwiduje metan, który jest silnym gazem cieplarnianym)? 

Wyciek z Nord Stream a ochrona klimatu

Niech mnie ktoś oświeci, ale nic takiego nie widzimy. Zdaje się, że mówimy sobie, że nic nie robimy, bo nic nie da się zrobić. A to jest de facto przyznanie się do tego, że problem nie jest dla nas tak ważny, żeby chciało się nam cokolwiek z nim zrobić. 

Przecież kto chce szuka rozwiązań, a kto nie chce, szuka wymówek. Kiedy mówię „my”, to mam na myśli cały aparat decyzyjny, jaki popierająco i niepopierająco tworzymy – Komisja Europejska, Rada Europejska itd. Czy zatem rzeczywiście leży nam na sercu los środowiska? 

Dlaczego to istotne? Bo ten sam aparat decyzyjny, który teraz nie wydaje się robić czegokolwiek w sprawie wycieku gazu, prowadzi przecież politykę nakierowaną na daleko idące zmiany gospodarcze podyktowane ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych w ogóle. 

Zeroemisyjny gospodarka?

Nie wszystkim interesariuszom to się podoba. Największe kontrowersje wzbudza m.in. transformacja rolnictwa na „model zeroemisyjny”, który to model UE zamierza wprowadzić w życie. Co więcej, ostatnia fala protestów rolników w Holandii była przecież odpowiedzią na plany wcielenia idei takiego właśnie „rolnictwa zeroemisyjnego”, która, szacunkowo, może puścić z torbami nawet 1/3 gospodarstw rolnych. 

Interesariusze, którym zagrażają plany gospodarczo-klimatyczne, na pewno będą podnosili również nadarzający się argument dot. Nord Stream: „skoro nic nie robi się w kwestii tak oczywistych emisji gazów cieplarnianych, jak emisja z pękniętej rury, to dlaczego oczekuje się, że pozamykamy gospodarstwa rolne w imieniu ograniczenia emisji gazów do atmosfery”? 

Oczywiście samo zdarzenie nie przesądza na niekorzyść polityki klimatycznej (zgodnie z utrwaloną jeszcze od czasów prawa rzymskiego zasadą, że „z bezprawia nie wywodzi się prawo”). Niemniej casus zmusza do myślenia – co tak naprawdę znaczy dla nas polityka klimatyczna, nie tylko w sferze deklaracji, ale w sferze czynów, bo to przecież one dowodzą tego, za czym tak naprawdę się opowiadamy.

Niestety, dyskusja o tych sprawach szybko rozpada się na obrzucanie się błotem i doszukiwanie się działań spiskowych. Ostatnie doniesienia o finansowaniu niemieckich organizacji ekologów przez Rosję tylko dolały oliwy do ognia. Opinia publiczna wydaje się albo oburzona albo zaskoczona, a ja tej reakcji kompletnie nie rozumiem. Przecież w każdej grze znajdą się zawodnicy, którzy naginają zasady po to, żeby pokonać innych. Takie doniesienia powinny nas od dawna zachęcać do odpowiedzi na pytanie, dlaczego „nasz” system jest podatny na oczywisty, oczekiwany wpływ „nienaszych interesów”.  

Luki polityki klimatycznej UE

Stawiam tezę – mamy bałagan nie dlatego, że ktoś z tylnego fotela steruje polityką UE. Mamy bałagan dlatego, że UE sama czyni się podatną na „lewe wrzutki”, bo nadal nie odpowiedziała sobie na jedno zasadnicze, pytanie: w sytuacji wątpliwości, kogo wyrzucimy za burtę – człowieka czy środowisko? Dopóki tego nie zrobi, dopóty gospodarka Starego Kontynentu będzie na łasce chimerycznych nastrojów publicznych przed kolejnymi cyklami wyborów.

Są dwa skrajne sposoby patrzenia na tę sprawę: tzw. zielony i tzw. konserwatywny. „Zieloni” powiedzą, że ludzie od dawna ściągali na siebie katastrofę klimatyczną, że nasza łódź tonie, a środowisko nie da rady nas uratować. 

Co w związku z tym? To człowiek leci za burtę, bo człowiek i tak sobie jakoś poradzi, a środowisko należy wspierać. Skoro tak, to rzeczywiście słusznym jest zamknąć kopalnie węgla i wygasić piece, nawet jeśli oznacza to kilka zim w chłodzie, dopóki „zielona gospodarka” nie zaskoczy. 

Dalej – wcale nie trzeba przecież budować nowych farm wiatraków i tym samym zagrażać ptakom czy migracjom ryb w morzu – zawsze możemy ograniczyć zużycie energii i odzwyczaić się od naszego obecnego, marnotrawnego stylu życia. Jeśli natomiast obawiamy się, że zielona gospodarka zagraża też bezpieczeństwu żywnościowemu, to przypomnijmy, że UE marnuje więcej żywności, niż importuje. Widać wyraźnie, że stać nas na powściągliwość i lepszy model gospodarczy.  

Z drugiej strony „Konserwatywni” powiedzą, że to człowiek ma pierwszeństwo i jeśli dbanie o środowisko groziłoby człowiekowi, to należy takiemu dbaniu powiedzieć „basta”. Przecież nie może być tak, że ludzie marzną w nieoświetlonych domach, kiedy mamy węgla w ziemi pod dostatkiem i możemy na nim zbudować gospodarkę odporną na globalne zawieruchy (a może i nawet docelowo sfinansować z tego stabilną energetykę OZE i eksportować technologie?). 

Moja optyka jest taka, że przegina każde skrajne stanowisko. Co więcej, bezsprzecznie każdy – Ty, ja, „konserwa” czy „zieleniak” – wierzy, że jego potrzeby są najważniejsze. Wszystko, co zagraża naszym potrzebom i pooglądam, staje się wrogiem, a z wrogiem się nie dyskutuje, tylko się go zwalcza. 

I dlatego ciągle stoimy w rozkroku co do tego, gdzie powinniśmy być jako UE – gospodarczo i środowiskowo – i zamiast wypracować sensowny kompromis, kompletnie mijamy się z sednem problemu. 

Póki co, zielona polityka dostała łatkę wroga (coś na kształt Grímy „Gadziego Języka” z „Władcy Pierścieni”?), który podpowiada, że „z własnej nieprzymuszonej woli powinniśmy popełnić gospodarcze samobójstwo, żeby środowisko odpoczęło od nas”. 

Polityka konserwatywna z kolei to twór bandy oszołomów, którzy za dodatkowe kilka dolców na kursie akcji chętnie doprowadzą naszą planetę do globalnej katastrofy, gdzie miliardy ludzi straci miejsce do życia ze względu na wzrost poziomu mórz i oceanów, pustynnienie itd.

Trzecia droga?

Jak to się ma do Nord Stream? Myślę, że zielona polityka wystawia się tu „do bicia”. Brak zapędów do zahamowania emisji katastrofalnych ilości gazu z pękniętej rury pokazuje, że tak naprawdę uważa się, że środowisko nie zasługuje na ochronę przed człowiekiem… albo że zasługuje, ale dopiero w „jakimś momencie”, kiedy to straty środowiskowe przewyższą koszt działań ochronnych, jakie należałoby podjąć (to ile kosztowałoby wysłanie ekip na dno Bałtyku i zatamowanie pękniętych fragmentów rury?). 

Sposób wyboru najlepszych rozwiązań oparty o rachunek zysków i strat to jest ten, o jaki druga strona politycznego spektrum doprasza się od dawna. 

Przecież nie możemy mówić „nie budujemy już żadnej fabryki, bo to wpływa na środowisko i koniec”. Powiedzmy raczej: ta fabryka generuje takie i takie zmiany w środowisku, ale proszę, tu mamy sposób na ich offsetowanie. Skoro teraz obie strony równania są zaspokojone, to ruszajmy z budową fabryki, bo przecież potrzebujemy silnej gospodarki!. 

Podobnie w przypadku emisji z gazociągu mówimy: tak, wiemy, że ma to negatywny wpływ, ale uważamy, że stać nas na zaabsorbowanie tego wpływu i dlatego najlepszym rozwiązaniem teraz jest nie robić nic. 

Merytoryczna dyskusja za–przeciw w kontekście gospodarki i ochrony środowiska to byłby bardzo potrzebny wiatr zmian, a teraz go bardzo brakuje. Póki co praktyka jest taka, że samo podniesienie hasła „negatywny wpływ na środowisko” wystarczy, żeby podciąć skrzydła każdej inwestycji – nawet tym, które mają na celu ochronę klimatu.

Co z tego wynika dla środowiska? Niestety stagnacja, a ta rzadko jest czymś dobrym. Bez racjonalnej kalkulacji zysków i strat zostaje nam tylko poddawać się lobbingowi szarych eminencji, co rzeczywiście skazuje nas na bycie sterowanymi z tylnego fotela.

Może już czas, żeby wyjść z blokady, jaką na siebie założyliśmy i uwolnić inwestycje w oparciu o zasady wolnorynkowe i dbać o to, żeby koszt środowiskowy został sprawiedliwie ponoszony przez inwestora? 

Czy może raczej zostańmy przy modelu „gasimy światło bo nie za bardzo umiemy wyliczyć ten koszt środowiskowy”? A może „a tak w ogóle to Ziemia ma nas już dość, więc w ogóle dajmy sobie spokój”? 

inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.

Fundusze RP EU
© mikrobiotech.pl 2024 Realizacja: Damtox.pl
Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Szczegóły znajdują się w polityce prywatności. Rozumiem i akceptuję