ESG jednak nie ochroniło Los Angeles przed pożarami

Z Los Angeles widziałem się ostatni raz w 2018 roku. To było zaraz po Thomas Fire – pożarze na północ od LA, wówczas największym pożarze w historii Kalifornii.  Gdzieś w domu mam nawet pamiątkę z tamtych czasów – taki „kubraczek” na szklankę do piwa (amerykański gadżet, żeby piwo nie ogrzewało się od ciepła dłoni.

Czy mówiłem już, że uwielbiam amerykański pragmatyzm😊?). Dostałem od zaprzyjaźnionego strażaka – wziął kawałek węża gaśniczego uszkodzonego w tamtej akcji gaśniczej i jak prawdziwy krawiec-artysta zrobił z tego przedmiot do użytku codziennego… oczywiście po pracy😉.

W Kalifornii spędziłem wtedy ok. 2 lat. Wcześniej ponad 3 lata mieszkałem na amerykańskim Środkowym Zachodzie.  Byłem wtedy dość świeżo upieczonym magistrem po University of Missouri-Columbia. I jak wielu, byłem przekonany, że już za chwilę progresywna Kalifornia i Unia Europejska narzucą całemu światu zielony ład jako nowy porządek gospodarczy.

Bo skoro Ziemia płonie w skutek zmian klimatu, to trzeba te zmiany zatrzymać. To chyba oczywiste.

Fast forward

Od tamtej pory emisje CO₂ wzrosły, a zielony ład nie przyjął się na świecie. Gdy UE wprowadzała kolejne rozwiązania na dekarbonizację, Chiny w jeden rok oddawały do użytku więcej nowych kotłowni węglowych, niż np. Polska w ogóle posiada. Ostatnio w Chinach oddawano do użytku nawet 47 GW nowych węglówek, w jeden rok. Z kolei w Polsce łączna moc osiągalna wszystkich elektrowni węglowych to niecałe 33 GW.

Chiny mówią wprost, że ich misją jest zwiększenie dostępności energii. Z kolei UE na odwrót – zmniejszenie produkcji energii ma być nowym motorem rozwoju. Disclaimer: co prawda UE mówi o „zmniejszeniu zużycia”… ale energii nie da się magazynować tak, jak magazynuje się np. meble. Dlatego deklaracja zmniejszenia zużycia przyniesie, czynnie, zmniejszenie produkcji energii.

O globalnym przesunięciu produkcji „z Zachodu i Północy na Wschód i Południe” nawet nie potrzeba się rozpisywać. Bo to tak, jakbym miał znowu tłumaczyć, że nadmiar regulacji sprzyja spowolnieniu rozwoju gospodarki. Uważam, że to już wiedza powszechna.

Kalifornia dalej w zagrożeniu

Ostatnie, kolosalne pożary w LA pokazują, że zagrożenie nadal się utrzymuje. Z kolei analiza trendów w skali makro każe twierdzić, że zagrożenie będzie rosło. I nie można już twierdzić, że zielony ład w USA czy UE cokolwiek tu zmieni. Bo emisje to już nie tylko amerykańska czy europejska działka. Teraz to już decyzja Chin, Indii, Rosji i pozostałych krajów tzw. południa czy wschodu. A ci gracze nie kupują zielonego ładu w modelu progresywnej UE czy Kalifornii. Nic dziwnego, że przewidywany trend emisji CO₂ jest rosnący – i to przez wiele lat.

A nawet gdyby od jutra globalne emisje spadły, to i tak potrzeba będzie wielu lat, zanim atmosfera wróci do składu sprzed rewolucji przemysłowej. Czyli Kalifornia, czy szerzej – globalny klimat – nie może liczyć na istotną poprawę sytuacji nawet jeśli zielony ład zgasiłby całą dotychczasową gospodarkę UE, USA, Australii, Kanady, Nowej Zelandii itd.

Dlatego Kalifornia musi się ratować poprzez przystosowanie się do nowych warunków. Konkretnie: twierdzę, że musi dalej inwestować w zmianę środowiska i nie pozwolić dzikiej przyrodzie na dziczenie – na pewno nie w pobliżu siedzib ludzkich. I to niezależnie od tego, co ESG ma na ten temat do powiedzenia.

W Kalifornii zapalają się suche trawy i krzewy, i to one są zarzewiem pożarów niszczących zabudowania. Los Angels i okolice są dosłownie „wciśnięte” między zbocza wzgórz porośniętych gęstą warstwą traw i krzewów. W sezonie suchym wystarczy tylko trochę pecha, żeby to wszystko stanęło w ogniu – i zaprószyło ogień pośród ludzkich siedzib.

 blank
Fot. :Tak wygląda typowa „dzicz” w południowej Kalifornii. Wystarczy iskra i to wszystko płonie. Gdy dodać do tego silne wiatry, z jakich znany jest ten region robi się przepis na katastrofę.

 

Z kolei usunięcie nadmiaru biomasy zmniejsza nasilenie pożarów – mniej paliwa, mniejsze zagrożenie. Jednym z oczywistych sposobów na poprawę sytuacji… jest wypas, bo krowy, kozy i inne owce chętnie „opędzlują” rośliny, jakie w innych warunkach mogłyby stanowić zagrożenie pożarowe.

Tutaj nauka jest nawet zgodna z chłopskim rozumem – łap garść opracowań naukowców, którzy wgryzają się szczegółowo w temat:

  • Na przykład tu
  • Lub tu
  • Albo tu

Czyli możesz sobie wyobrazić sytuację, w której dzikie (i bezdyskusyjnie piękne!) przestrzenie przekształca się w jakąś formę użytków – przynajmniej w części? Wtedy likwiduje się niektóre obszary nadmiernie gęstej roślinności (po to, żeby przerwać ciągłość szlaków rozprzestrzeniania się ognia). Osiąga się to np. poprzez wypas lub kontrolowane wypalanie, czasem koszenie lub wycinkę/zbiórkę.

Ale w błędzie jest ten, kto myśli, że Kalifornia z otwartymi ramionami witała plany wykorzystania „dzikich” terenów pod takie pomysły. Częściej raczej kończyło się protestami mieszkańców zatroskanych o dobro dzikiej przyrody – np. tak, jak tutaj.

A jednak (?)

W ostatnich 2-3 latach coś drgnęło i Kalifornia zaczęła testować (na maleńką skalę) likwidację roślinności przez wypas. Rzekomo z dobrym skutkiem. Ale jak pokazują ostatnie tragiczne pożary w okolicach LA – nie udało się zwierzętom zjeść dość biomasowego paliwa. Nic dziwnego. Mówimy o tysiącach hektarów „pożarogennej” roślinności. To wymaga pracy i czasu.

A może spróbujmy od innej strony?

Kalifornia to ekstremalny przykład. Z wielu powodów: bo ma dużą gęstość zaludnienia, bo amerykański styl budowania domów korzysta z drewna i karton-gipsu. Cegły? pustaki? beton? Po co?! Skoro dom z drewna z plastikową okładziną cegłopodobną wygląda tak samo dobrze jak europejska, murowana willa… a kosztuje mniej (mówiłem już o amerykańskim „pragmatyzmie”😉?).

Możesz oczywiście „nakazać” Kalifornijczykom zmianę sposobu budowy – np. odejść od drewna i zastosować materiały ognioodporne, zmniejszyć gęstość zabudowy… a może w ogóle przebudować cały układ urbanistyczny (bo to przecież zmniejszyłoby prawdopodobieństwo rozprzestrzeniania się pożarów).

Tylko teraz pomyśl, czy to realne. Naprawdę.  Pomyśl o tym przykładzie próby odgórnego ustawienia gospodarki na nowe tory – UE od kilu lat „biedzi się” z wprowadzeniem jednej ładowarki do telefonów itd. (europejskie NGOsy piszą o tym już od kilku lat). Komisja niby chce… ale na półce w sklepie wciąż brak efektu mimo wielu wysiłków, ton papierów i analiz. A to tylko jeden maleńki wycinek gospodarki. A Ty nadal myślisz, że dasz radę przebudować od zera obszar metropolitalny LA, w jakimś sensownym czasie?

Przypominam: obszar LA sam w sobie jest jedną z największych światowych gospodarek (zależnie od źródła, wartość produkcji brutto tylko tego jednego obszaru jest ponad 2-3 razy większe od PKB całej Polski!). To jak – podejmujesz się ustawienia tego do „pionu”?

A teraz dolicz do tego emisje związane np. z produkcją cementu, stali i innych materiałów niezbędnych do realizacji takiego przedsięwzięcia. Mówisz wtedy prawdopodobnie o kolosalnym, doraźnym wzroście emisji – bo nie tylko emisje bezpośrednie, ale i pośrednie związane ze stworzeniem całkiem nowego modelu gospodarki.

Od ambitnych planów do realizacji – dlaczego na ambicjach się kończy?

Jeśli już wystudziłem Twój zapał, to spokojnie. Nie tylko Tobie zapał spada, gdy trzeba przejść z pomysłów do realizacji. Pamiętasz Lego i ich głośną decyzję o niewchodzeniu w plastik „eko”? Policzyli i wyszło im, że stworzenie od zera całego łańcucha dostaw i produkcji pod „eko”… oznaczałaby zwiększenie emisji. Zostali więc przy starym modelu robienia klocków ze „zwykłego” plastiku robionego z paliw kopalnych.

Przypominam też: Lego generuje przychody na poziomie ok. 4,6 miliarda USD. To gigant. Z kolei obszar metropolitalny LA generuje produkt brutto na poziome 1,3 tryliona USD (280+ razy więcej niż obroty Lego). Jestem w stanie sobie wyobrazić, że zmiana modelu funkcjonowania byłaby tu znacznie trudniejsza czy bardziej kosztowna niż w przypadku klocków (również dla klimatu). Food for thought.

Wróćmy na ziemię

Zostawmy już LA i pożary. To tylko przykład dla zobrazowania szerszej sprawy, że brutalna rzeczywistość przyrody zostanie z nami – pożary, powodzie, susze itd. będą się zdarzać (i to niezależnie od tego, ile sami im dokładamy do pieca).

Według aktualnych danych nikt nie może oczekiwać, że gospodarka światowa skręci z drogi wysokoemisyjnego rozwoju (nawet jeśli ambitne programy polityczno-gospodarcze różnych krajów deklarują inaczej). Co do jednego możesz mieć pewność – w przyszłym roku i w latach następnych będzie jeszcze większa huśtawka pogodowa.

Uzasadnione staje się pytanie: czy to aby dobry czas na utrzymanie kursu na tzw. zieloną gospodarkę?

inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.

Ukończył inżynierię środowiska na SGGW w Warszawie oraz studia magisterskie (Master of Science) na University of Missouri, Columbia.W Mikrobiotech przygotowuje audyt dla klienta wraz z propozycją rozwiązań. Nadzoruje proces wprowadzania technologicznych rozwiązań optymalizujących zarządzanie odpadami. Pomaga także organizować dystrybucję produktu do odbiorców.

Fundusze RP EU
© mikrobiotech.pl 2025 Realizacja: Damtox.pl
Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Szczegóły znajdują się w polityce prywatności. Rozumiem i akceptuję