Ochrona przed powodzią? Potrzebujemy więcej infrastruktury

Powódź uczy nas, że potrzebujemy więcej i lepszej infrastruktury – nawet za cenę zaszkodzenia obszarom tzw. cennym przyrodniczo i zwiększenia emisji CO₂. To wyjątkowo niepopularna opinia i dlatego poddaję ją pod Twój osąd. Zazwyczaj słyszę ripostę: „Nie! Trzeba zadbać o naturalną retencję – odtworzyć mokradła, ochronić lasy, bo przyroda najlepiej sobie z tym poradzi”.

Czy na pewno? I czego uczy nas „eko-opór” przed inwestycjami?

Przyroda kontra powódź – dzwoni, ale nie w tym kościele

Nawet jeśli „las jest jak gąbka”, to i tak „las nie jestjak studnia bez dna”.

Zdaniem IMGW, w tragicznych dniach września 2024 mogło spaść nawet od 250 do 400 mm deszczu na dobę w zlewni Nysy Kłodzkiej. To więcej niż jakakolwiek gleba nadąży wchłonąć.

Gros wody musi po prostu spłynąć do rzeki. I tak zaczyna się powódź. Jedynym ratunkiem jest zmagazynowanie nadmiaru wody w jakimś zbiorniku. I jedynym pytaniem, jakie warto zadać jest: „jakie zbiorniki budować”?

Disclaimer:

  1. Obecność roślin „ścina” falę powodziową, ale nie zmniejsza w sposób znaczący ilości wody, jaką trzeba spuścić z obszaru, nad jakim oberwała się chmura. Pamiętasz, jak wyglądał Wodospad Szklarski podczas ulewnych deszczy we wrześniu?

Fun fact: powyżej tego wodospadu jest klasyczna „dzicz” z lasami i innymi, nietkniętymi uprawą obszarami. Czyli las nie zrobił „czary-mary, woda znika”. Czujesz?

Słowo „ścina” oznacza, że gleba z dobrą okrywą roślin chłonie część wody, dzięki czemu tworzy się niewidoczny, rozległy „zbiornik retencyjny”, a woda w nim zmagazynowana nie spływa od razu, tylko po czasie. Ale spływa tak czy inaczej. Naukowo o tym np. tu– konkluzja autorów jest taka, że lasy tylko skromnie ograniczają zjawiska powodziowe.

2. Owszem, ochrona przeciwpowodziowa korzysta z roślin… ale raczej po to, by ograniczyć erozję (pomyśl np. o groźnych „spływach błotnych” i uszkodzeniu stoków). Rośliny nie są od tego, by magicznie wysłać wodę w kosmos w ciągu doby lub dwóch, gdy akurat uderza nawałnica. Więcej o tym np. tu i tu.

3. Wiem, że znowu brzmię jak kolejny ekspert od wszystkiego… Ale jak pochodzisz w moich butach, to uznasz to po prostu za wiedzę ogólną. Moja branża korzysta z wiedzy o transporcie wody w gruncie np. do projektowania układów do rozsączania ściekówi jeszcze całej masy innych rzeczy (ochrona ujęć wody, budowli ziemnych i in.).

Jak prześledzisz dane, to zobaczysz, że naprawdę nie ma możliwości, żeby gleba, (nawet pokryta tysiącletnią puszczą!) wchłonęła i „zniknęła” kolosalne opady, jak te z września 2024.

To jakie zbiorniki budować – zapory, poldery, przywracać mokradła?

Dziś chyba mało kto rzuci kamieniem w Racibórz Dolny – zbiornik przeciwpowodziowy (polder), który prawdopodobnie uratował wiele istnień i dobytku przed falą powodziową.

Teraz w dobrym tonie jest popierać tę inwestycję i pokazywać, że to „tamci” nie chcieli jego budowy. Teraz to temat-rzeka😉 i z każdego brzegu politycznego spektrum wygląda inaczej albo jeszcze bardziej inaczej.

Ale w początkach projektu naprawdę było krucho – wysiedlenie mieszkańców i zniszczenie starodrzewu oraz ogólna utrata siedlisk dla ptactwa itd. to ryzyka, które mogły unicestwić projekt (artykuł jeszcze z 2005 roku).

Tutaj pierwsze z brzegu przykłady z innych, podobnych inwestycji – przed i po.

A jeśli szukasz sensacji, to nawet możesz poczytać o ekstremalnych przykładach„eko-protestów”  przeciwko zbiornikom retencyjnym (spoko, na szczęście nie w Polsce😊).

Czujesz klimat dyskusji? Nieważne, jaką inwestycję zaproponujesz, to ktoś ją oprotestuje. Zapora, polder czy budowa wałów – zawsze znajdzie się jakiś negatywny wpływ na środowisko.

Oczywiście możemy się spierać, że jedne rodzaje inwestycji mają większy negatywny wpływ niż inne. Na przykład „suchy zbiornik” (polder) jak Racibórz Dolny może wyglądać jak „dzika łąka + drobne zadrzewienia” gdzie normalnie można nawet się przespacerować z psem, czasem zobaczyć dziki i sarny itd. Ale to nie zmienia faktu, że każda opcja ingeruje w środowisko i komuś przeszkadza.

Co z tymi mokradłami?

W uproszczeniu – problem z mokradłami jest taki sam, jak w przypadku energii ze słońca i wiatru. Nigdy nie wiesz, kiedy będzie dostępność. I nie masz jak tym sterować. Dlatego i tak potrzebujesz systemów stabilizujących – w tym magazynów, które retencjonują nadmiar, gdy akurat nie masz co z nim zrobić.

Mokradła powstają w specyficznych warunkach i nie zawsze akurat tam, gdzie przydałyby się na okoliczność powodzi. Na przykład – mokradła raczej nie tworząsię w górach i na stokach. Mokradła to domena dolin i równin. Żeby mokradła stworzyć np. w Sudetach, powyżej Kłodzka…, to trzeba byłoby zatamować jakiś potok, a może rozkopać kawałek łąki albo nawet wyciąć kawałek lasu pod budowę. A to już pachnie protestem, bo na pewno będzie negatywny wpływ na środowisko i zmienią się cenne siedliska przyrodnicze.

Naturalne mokradła słabiej radzą sobie z powodzią, niż chcieliby zwolennicy. Dlaczego? Bo do walki z powodzią potrzebna jest dostępna „objętość czynna” (po ludzku: ile wody można przyjąć, zanim się przeleje). W mokradłach trudno tą objętością sterować i można liczyć co najwyżej na łut szczęścia. Jeśli przed nawałnicami było sucho, to mokradła mają zapas. Ale jeśli było mokro… to zapasu nie ma, a nadmiar wody i tak przetoczy się i popłynie dalej. Jeśli zechcesz tym sterować i spuszczać wodę adekwatnie do przewidywanych zagrożeń… to nie masz już mokradła. Masz za to obiekt hydrotechniczny – i protesty. Czujesz?

Mokradła za to oferują świetną ochroną przed suszą. Gdy już się napełnią, to bardzo powoli oddają wodę. Czyli woda zamiast spłynąć „jak po kaczce”, zatrzymuje się i będzie powoli przekazywana dalej, nawet jeśli akurat zabraknie deszczu. To ważna funkcja dla przyrody i gospodarki. Ale to nie to samo, co ochrona przed powodzią. Łapiesz niuans?

Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem

I żeby było jasne, ten wywód nie jest po to, by wskazać Ci, w kogo masz rzucić kamieniem za brak inwestycji w hydrotechnikę. Ten wywód jest po to, żeby znaleźć rozwiązanie.

Nie jest rozwiązaniem obwiniać ekologów, bo to nie oni decydują. Oni tylko negatywnie opiniują. Decyzje podejmują demokratycznie wybrane władze – czyt. politycy. A musisz pamiętać, że politycy często wybierają bezczynność. I jeśli tylko pojawi się dobra okazja, by nie podjąć decyzji o jakimś radykalnym (i kosztownym!) programie, to tę okazję się wykorzystuje. Opinia o „negatywnym wpływie na (wstaw dowolny gatunek, obszar czy społeczność)” to doskonała wymówka.

Ale żeby było równie jasne – w polityków też kamieniem nie rzucaj. Oni tylko grają w słupki wyborcze i to nie ich wina, że słupki premiują „dziki las” zamiast „twardej inwestycji”.

Zatem pytanie o rozwiązanie sprowadza się do pytania o to, skąd się biorą słupki poparcia dla „dzikiego lasu”, a nie „instalacji hydrotechnicznej”?

Trzeba sobie powiedzieć jasno: klimat staje się antyindustrialny

Każda infrastruktura, z której korzystamy (tamy i wały, ale również kable, którymi płynie prąd zasilający Twojego smartfona) powstała przy milczącym założeniu: jeśli pojawia się konflikt człowiek-natura, to natura ma ustąpić. Ale dzisiaj na salonach coraz częściej rządzi nowy paradygmat: pora, aby to człowiek ustąpił przyrodzie. Jak do tego doszło?

W dużym uproszczeniu: starszy paradygmat (człowiek najpierw, przyroda potem) przyświecał budowie kopalń, dróg, szpitali, ale też regulacjom rzek, melioracjom itd. Czy działo się to w krajach kapitalistycznych czy socjalistycznych – przyświecała temu wiara, że nadawanie przyrodzie odpowiednich, gospodarczych ram to jest coś właściwego, wartościowego i co wyraża troskę o przyszłe pokolenia.

Fun fact: w czasach, gdy powstawały projekty jak Tama Hoovera na rzece Colorado w USA, to motywowano je lakonicznym „Without regulation the river has little value” (str. III).

Te słowa padły dosłownie kilka dekad temu, a dziś brzmią prawie jak świętokradztwo (c’nie?). Dziś w dość podobnym tonie wypowiadają się zwolennicy innych megaprojektów jak np. Tama Trzech Przełomów w Chinach.

Ale takie proindustrialne myślenie doprowadziło do wielu zniszczeń środowiska. Nic zatem dziwnego, że „zbiorowa świadomość” przyjęła inny paradygmat: postuluje się, by to wreszcie człowiek ustąpił przyrodzie.

Wśród organizacji tzw. eko znajdziesz takie, które odwołują się do założenia, że „Rozwój pozaludzkich form życia wymaga zahamowania wzrostu liczebności populacji ludzkiej. (…)”. Czyli w skrócie – jeśli pojawi się konflikt interesów na linii przyroda-człowiek, to preferowanym rozwiązaniem jest, że to człowiek ma ustąpić. I nie są to jakieś niszowe, no-name organizacje. Przeciwnie, te organizacje współtworzą prawo, bo np. znajdują się na liście podmiotów zaproszonych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska do zgłaszania uwag do projektu ustaw.

Co to zmienia? To wszystko zmienia.

W starym paradygmacie trzeba było mieć ważny powód, żeby nie prowadzić inwestycji mogącej przynieść korzyść człowiekowi. Dziś trzeba znaleźć wyjątkowo ważny powód, by prowadzić takie inwestycje.

Innymi słowy: stary paradygmat co do zasady skutkował rozwojem infrastruktury; nowy paradygmat co do zasady sprzyja stagnacji. Nie wiem, czy to dobrze. Modele klimatyczne przekonują nas, że nadchodzące lata będą jeszcze bardziej ekstremalne. I warto byłoby jednak być infrastrukturalnie przygotowanym. Czy to możliwe?

Czy tzw. ekologia powinna „aż” decydować czy raczej „tylko” doradzać?

Chcę, żeby było jasne – nie jest tak, że organizacje eko są tylko w błędzie. Przeciwnie. Nadmierne zapatrzenie w gospodarkę kosztem przyrody to jest dopiero błąd. I organizacje eko są cholernie ważnym głosem w dyskusji, bo pomagają wyśrodkować działania i strategie.

Natomiast kwestią otwartą jest, czy rzeczywiście potrafimy zbudować warunki do życia, jeśli wywalimy za okno paradygmat, że człowiek ma pierwszeństwo. Bo ten paradygmat jest mocno wbity we wszystko, co robimy – tak bardzo, że czasem nawet tego nie dostrzegamy.

Na przykład – gdyby ktoś kazał Ci wyłączyć smartfon, bo ślad środowiskowy jego używania jest za duży (pomyśl choćby o milionach ton rudy miedzy, którą trzeba było wydrzeć z ziemi i przerobić, żeby powstały sieci energetyczne, dzięki którym możesz ten smartfon naładować)… to oczywiście spotkałoby się to z protestem. Podobnie z korzystaniem z lodówki, ciepłej wody w kranie itd. – czujesz, o co chodzi?

Wszystko, co robisz wywiera negatywny wpływ na środowisko. Więc, żeby uniknąć absurdalnego dzielenia włosa na czworo przy każdej decyzji, to gospodarka opiera się na założeniu, że człowiekowi po prostu wolno ten wpływ wywrzeć.

Jednak gdy dla Twojej wygody (i bezpieczeństwa) trzeba wznieść budowlę hydrotechniczną albo oczyścić z drzew tereny zalewowe… to okazuje się, że szalę przechyla dobrostan ptactwa czy roślin. Bo powódź za cenę pozostawienia przyrody w spokoju to coś wartościowego – czyż nie? Jeśli przełamiesz paradygmat, że człowiek ma pierwszeństwo, to możesz takie twierdzenie obronić. Pytanie, czy chcesz?

Na pewno są miejsca, gdzie można obyć się bez inwestycji i pozostawić przyrodę samej sobie. Ale podobnie są miejsca, gdzie czekać nie możemy. Co ważne, my nadal nie mamy systemowego sposobu oceny i decydowania kiedy i który paradygmat powinien ustąpić.

Póki co jest tak, że kto krzyczy głośniej, taki będzie rezultat. Gdy głośniej krzyknie pro-industrialne „humans first”, wtedy powstaje budowla hydrotechniczna. Ale gdy krzyknie głośniej „nauture first”, to o takiej inwestycji możesz zapomnieć.

Pora się opowiedzieć

Myślę, że bezpieczniejszym paradygmatem jest „człowiek najpierw, potem przyroda”. Ale jest to niepopularne – jak zaznaczyłem na samym początku. Jednak mimo wszystko sugeruję wybrać bezpieczeństwo przed popularnością.

Co dostaniesz w zamian za bycie niepopularnym, proindustrialnym szurem😉? Na pewno zyskujesz łatwiejszą drogę do inwestowania w infrastrukturę, której będziemy potrzebować coraz bardziej. Podobno klimatolodzy wyliczyli, że opady w zlewni Nysy Kłodzkiej były o 20% wyższe ze względu na zmiany klimatyczne spowodowane emisjami CO₂. Jeśli tak, to już wiesz, że w przyszłym roku nie będzie lepiej. Emisje CO₂ rosną, bo np. Chiny włączają nowe bloki węglowe i te bloki jeszcze długo popracują, wypluwając nowy CO₂ do atmosfery – nawet jeśli Twoja gospodarka „przestanie” to robić.

Czyli już wiesz, że lepiej raczej nie będzie, a las jak gąbka nie wchłonieprzyszłorocznych, katastrofalnych opadów, jeśli takie przyjdą.

Zatem wznoszenie nowych budowli hydrotechnicznych (i dbałość oraz właściwe eksploatowanie istniejących) to konieczność. I nawet nie pytałbym, czy lub ile nowego CO₂ wyemitujesz, tworząc te budowle (pomyśl: produkcja cementu i stali, bez których nie da się wznosić takich konstrukcji, że o spalinach koparek, spycharek i innych ciężarówek na placu budowy nie wspomnę). Po prostu masz do wyboru to… albo zdanie się na łaskę i niełaskę przyrody.

Więc jeśli ktoś zapyta – po jaki diabeł te wszystkie emisje i buńczuczne plany, Ty odpowiedz po prostu „bo uważam, że w pierwszej kolejności trzeba zadbać o potrzeby człowieka, a przyroda poradzi sobie z resztą”.

I jeśli ktoś uważa, że można to zrobić inaczej – np. zwiększyć retencję naturalną, żeby ochronić Kłodzko przed zalaniem, to chętnie się dowiem jak. Po prostu niczego takiego nie widziałem. Choć może jest możliwe, ale ja po prostu mało widziałem.

 

inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.

Ukończył inżynierię środowiska na SGGW w Warszawie oraz studia magisterskie (Master of Science) na University of Missouri, Columbia.W Mikrobiotech przygotowuje audyt dla klienta wraz z propozycją rozwiązań. Nadzoruje proces wprowadzania technologicznych rozwiązań optymalizujących zarządzanie odpadami. Pomaga także organizować dystrybucję produktu do odbiorców.

Fundusze RP EU
© mikrobiotech.pl 2025 Realizacja: Damtox.pl
Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Szczegóły znajdują się w polityce prywatności. Rozumiem i akceptuję