Inwestujemy nieprzebrane góry pieniędzy w transformację gospodarki wg Zielonego Ładu, a emisje CO₂ i tak wzrosły, w ujęciu ogólnoświatowym. Choć w wielu dziedzinach „udało się” zmniejszyć produkcję przemysłową w UE, to wcale nie spadła ona w innych częściach świata. Na przykład UE wytwarza mniej nawozów azotowych, ale za to importujemy je np. z Rosji.
I to nie jest informacja, jaką usłyszysz tylko od producentów UE (którzy mają interes w walce o rynek z Rosją), ale obiektywna ocena rynku podawana przez źródła niezależne i banki.
Jeśli popatrzysz w kierunki produkcji stali, to też zobaczysz spadek w UE. I w innych gałęziach gospodarki też nie widać eksplozji optymizmu – np. motoryzacja.
Z kolei wyniki wyborów (np. w USA) pokazują, że społeczeństwa tzw. rozwinięte niekoniecznie chcą „zielonego modelu”, a Goldman Sachs wyłącza się z ekipy promującej zielone rozwiązania, czyli z Net-Zero Banking Alliance działającego pod egidą ONZ).
Czyli inwestycji dużo, a silnik jakby nie chciał zaskoczyć. Co się rozjechało?
Odpowiedź brzmi jakoś tak: Zielony Ład obrał kierunek na antygospodarkę (śmiała teza, ale bronię jej poniżej) i nic dziwnego, że liczby to pokazują. I to nie jest oskarżenie, to diagnoza. Ja na miejscu elit politycznych pewnie też bym obrał kierunek na antygospodarkę i postawił na ideologię – bo po prostu nie da się inaczej, co wyjaśniam poniżej.
Aha, i zanim wrzucisz mnie do worka ruskich trolli i klimatycznych ignorantów… to poczekaj jeszcze.
Zielony Ład słusznie dostrzega potrzebę poprawy stanu środowiska, ale to dalej NIE znaczy, że oferuje dobre rozwiązania.
Skąd się wziął kurs na antygospodarkę
Zielony Ład postawił na neutralność gospodarki dla środowiska (neutralność klimatyczna, zasobowa itd.). To szczytny cel, ale chcę Ci pokazać, że w tym tkwi sedno problemu. Bo tak zdefiniowany cel wymusza brak aktywności lub wręcz jej zablokowanie. To trochę tak, jakby Twoja firma ogłosiła wizję, że będzie przyjazna dla całego rynku i nikomu nie zrobi krzywdy (i na serio się za to wzięła! ). Przez skórę czujesz, co taki ruch spowoduje – skoro masz w pierwszej kolejności wykazać „przyjazność”, to może dla ostrożności poczekasz z robieniem czegokolwiek, żeby nikt Ci nie zarzucił, że wprowadzasz ferment.
Stan unijnej gospodarki wydaje się to potwierdzać. Czy się mylę? Zobaczmy, czy to się trzyma kupy.
Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak organizm neutralny dla środowiska. Jeśli jakiś organizm przestał wywierać wpływ na środowisko, to znaczy… że przestał żyć albo że wywiera wpływ, ale poza zakresem, na jaki nastawiono aparaturę badawczą. I to nie jest jakieś przełomowe twierdzenie – to podstawa ekologii (ekologia jako nauka o relacjach między organizmami a ich otoczeniem, a nie etykieta na tzw. zeroemisyjnej butelce po wodzie).
Człowiek (czy szerzej – gospodarka rozumiana jako zbiór wielu osób i środowisk połączonych wzajemnymi relacjami) podlega tym samym prawidłowościom co każdy inny organizm. Dlatego jeśli mówimy, że jakaś aktywność gospodarcza jest neutralna dla środowiska… to tak naprawdę mamy na myśli, że jej wpływ przejawia się, ale poza horyzontem zdarzeń rozważanych w aktualnej analizie.
Na przykład nawozy – co z tego, że UE ich nie produkuje (i nie emituje sławetnego CO₂), skoro i tak te nawozy powstają np. w Rosji przy nie mniejszych emisjach CO₂? Albo inny przykład: UE może się chwalić mniejszymi nakładami pracy niż np. USA (tak, u nas naprawdę haruje się mniej), ale co z tego, skoro importujemy coraz więcej aut i innych dóbr np. z Azji… czyli tak naprawdę to Azjaci wyrabiają nasze wolne godziny. Czujesz?
Po drugie, dążenie do neutralności w praktyce zawsze kończy się na promowaniu braku aktywności. Dlaczego? Bo tak jest prościej. Przecież znasz z praktyki prawidłowość, że łatwiej jest zamknąć projekt, niż tłumaczyć jego sens zarządowi (c’nie?). I jeszcze na koniec można wykazać, że stworzyło się oszczędności i nawet nagrodę dostać albo chociaż klepnięcie po plecach.
W skali makro działa to podobnie. I nie ma co się dziwić, że mnożą się projekty promujące ograniczanie aktywności gospodarczej. Przykłady? Choćby unijny plan na zmniejszenie ilości zużywanej energii – wg ambicji mamy zużywać znacznie mniej niż w najczarniejszych czasach COVID-owego lockdownu.
Żeby było jasne – nie uważam, że ładowanie do pieca jest spoko tylko po to, żeby podbić PKB. Ale domyślam się też, że trudno będzie gospodarce się otrząsnąć, jeśli w imię Zielonego Ładu trzeba będzie np. reglamentować nośniki energii dla firm przewożących paczki z prezentami na święta. Bo nie wierzę też, że w imię Zielonego Ładu konsumenci zrezygnują z wygody i zwyczajów😉. A nawet jeśli zrezygnowaliby, to nie wierzę, żeby towarzysząca temu zapaść branży logistycznej (i branż związanych) była dobra dla społeczeństwa, w ogóle. A Ty wierzysz?
Natomiast rozumiem elity polityczne, które popierają ten kierunek. Ograniczenie śladu środowiskowego gospodarki UE jest trudne, a nikt nie chce wyjść przed swoimi wyborcami na nieudacznika. Dlatego aż prosi się o radykalne rozwiązania w stylu „gasimy światło”.
Na poziomie krajowym mnożą się podobne pomysły spod znaku gaszenia gospodarki – np. sławetne moratorium na pozyskanie drewna i dalsze plany ograniczenia pozyskania drewna, które wprost zagrażają polskiemu przemysłowi drzewnemu (który odpowiada za 2 – 6% PKB, zależy, kto liczy, o czym wspominałem m.in. tu). Oczywiście rozumiem potrzebę ochrony lasów, ale to nie znaczy, że mogę poprzeć każdą metodę ochrony.
I chcę, żeby było jasne. To nie jest wada Zielonego Ładu. To jest jego cecha, a wynika ona wprost z decyzji o postawieniu na neutralność dla środowiska. Bo neutralność można uzyskać tak naprawdę dopiero wtedy, gdy przestaje się robić cokolwiek. Jeśli ktoś uważa inaczej, to po co ma dobrego specjalistę od pisania raportów ESG tak, żeby rzeczywisty wpływ schować gdzieś daleko za horyzontem analizy.
Pułapka neutralności – czyli jak ekologia staje się nieekologiczna
Truizmem jest powiedzieć, że działalność człowieka generuje szkody w środowisku. Wiedzieliśmy o tym i chroniliśmy środowisko jeszcze na długo przed Zielonym Ładem. Ciekawostka: w Polsce przynajmniej od roku 1423 państwo chroni przyrodę (podobno pierwszym chronionym gatunkiem był cis). Globalnie, ochrona środowiska stała się codziennością, jeszcze zanim UE powstała w obecnym kształcie.
Tak czy inaczej, nie pytram, czy środowisko należy chronić. Bo trzeba je chronić i koniec, a można tylko dyskutować o tym, jakje chronić. Ale mimo wszystko oczekiwanie, że człowiek stanie się neutralny dla środowiska (tak jak chce tego Zielony Ład), jest irracjonalne.
Choć w potocznej narracji mówi się, że przyroda dąży do równowagi (a człowiek rzekomo nie, bo destabilizuje środowisko), to jest to twierdzenie oderwane od rzeczywistości. Tu pierwszy z brzegu przykład takiej narracji.
I tu plot-twist. W rzeczywistości wszystkie istoty żywe działają wg tego samego, prostego schematu – nachapać się zasobów, ile wlezie i nie przejmować się kosztami dla środowiska. Równowaga w tym bajzlu tworzy się przez czysty przypadek, a nie dlatego, że organizmy chcą współpracować na rzecz wspólnego dobra.
Przykład: tlen, którym oddychamy, jest toksycznym gazem. Zaczął dominować w powietrzu, gdy mikroorganizmy masowo wypuściły go do atmosfery miliardy lat temu (swego czasu pisałem o tym tutaj).
Dlaczego mikroorganizmy dopuściły się czegoś takiego? Bo fabryka emitująca szkodliwy gaz do atmosfery to tani, skuteczny model rozwoju – po prostu, od zawsze. W tej fabryce (w prymitywnej komórce bakteryjnej) powstawała biomasa, bez której niemogłoby się rozwijać życie… a tlen był po prostu odpadem. A ponieważ nie istniał wtedy jeszcze żaden centralny system opłat za emisje tlenu do atmosfery, to zaczęła się ona wypełniać tym gazem coraz bardziej. Później, dzięki przypadkowemu splotowi okoliczności rośliny przejęły od mikroorganizmów ten model funkcjonowania. Od tamtej pory naturalna produkcja biomasy przy jednoczesnej emisji toksycznego tlenu jest chlebem powszednim naszej planety.
Zatem dziś możemy ulec złudzeniu, że rośliny pracują dla naszego dobra, produkując tlen, którym oddychamy. Gwarantuję Ci, że to błąd poznawczy. Rośliny zrobiły to, co było dla nich dobre, resztą się nie przejmując. My po prostu mamy szczęście, że pochodzimy od tych organizmów, które dały radę się przystosować do atmosfery zaśmieconej przez rośliny toksycznym tlenem.
Inny przykład – las może wydawać się zgraną, partnerską paczką, gdzie gatunki wzajemnie się wspierają. Nic bardziej mylnego. Między roślinami trwa mordercza walka m.in. o światło –rośnij szybciej niż sąsiad albo zgiń w cieniu. Z kolei ptasi śpiew, choć miły dla ucha, jest często wołaniem mającym odstraszyć sąsiadów (bo konkurencja o pokarm, miejsce do gniazdowania lub po prostu chęć ochrony piskląt przed drapieżnikami itd.).
Gdyby ptaki mogły, to odstraszałyby sąsiadów za pomocą ćwiczeń wojskowych i testów rakiet balistycznych… ale z braku laku musi im wystarczyć głośny śpiew potwierdzający wysoką sprawność fizyczną i, w razie potrzeby, zdolność do walki. Tu nie ma miejsca na neutralność.
Podobnych przykładów możemy naprodukować więcej niż dyplomów MBA ze znanej uczelni😉. Jedno pozostaje pewne – nie ma czegoś takiego jak gatunek neutralny dla środowiska. Lub inaczej – jedyny gatunek, jaki jest neutralny dla środowiska, to taki, jaki przestał istnieć i po jakim wszelki ślad zaginął.
Lub jeszcze inaczej – ustawianie się na tzw. neutralność środowiskową łatwo przeradza się w romansowanie z samounicestwieniem. Tak mówi nie tylko teoria… ale potwierdza to chyba też praktyka, co wiele dziedzin aktywności gospodarczej wydaje się pokazywać.
Człowiek człowiekowi dzikiem
Jednak mainstreamowa narracja nie zostawia na człowieku zbyt wielu suchych nitek. Człowiek eksploatuje zasoby planety, czyli robi dokładnie to samo, co zrobiłby na naszym miejscu każdy inny organizm, ale z jakiegoś powodu dla naszego gatunku nie mamy adekwatnej wyrozumiałości. Przykład?
Założę się z Tobą (dla pierwszych trzech osób nagroda – naprawdę!). Wejdź na FB i poszukaj postu o obecności watah dzików (tak, chodzi o tę świnię z lasu) w mieście/na przedmieściach którejś ze stolic województwa i przyjrzyj się komentarzom pod postem. Tak wiem, odjechany przykład, ale to najlepszy papierek lakmusowy, jaki udało mi się znaleźć😊.
Zakładam się, że pod postem znajdziesz zagorzałą dyskusję o problemach, jakich dziki przysparzają. Ale na pewno znajdziesz też komentarz w stylu „to człowiek zabrał dzikom miejsce do życia (i dlatego powinien zostawić je w spokoju)” – i to ten komentarz ma najwięcej „lajków”. Zgadza się?
A jeśli się mylę i wyślesz mi screena potwierdzającego, że to nie ten komentarz wygrywa popularnością (i będziesz jedną z trzech osób, które to zrobią), to masz ode mnie nagrodę-niespodziankę.
I teraz proszę: zatrzymaj się na chwilę i zastanów, co taki komentarz wnosi (i co wnosi jego postrzegana popularność). Bo uważam, że to pokazuje, że nasza zbiorowa świadomość idzie w jakimś wewnętrznie sprzecznym kierunku (lub przynajmniej istotna część społeczeństwa preferuje ten kierunek). Dzik jest tylko pretekstem. Ale podobne przykłady znajdziesz w odniesieniu do budowy dróg (bo jakim prawem wycinamy pod nie drzewa), że o fabrykach czy kopalniach nie wspomnę – za każdym razem da się usłyszeć głośne „niech człowiek wreszcie przestanie się panoszyć”.
Czy robimy tak, jak mówimy… czy tylko mówimy?
Jeśli uważasz, że się mylę, wystawiając ocenę o wewnętrznej sprzeczności, to zachęcam, zastanówmy się nad tym razem. Jeśli zdarzyło Ci się kiedyś podchwycić hasła w stylu „człowiek się za bardzo panoszy i pora, żeby to przyroda miała więcej miejsca”, to zastanów się, czy masz też chęć je wdrożyć i mierzyć się z ich skutkami. I powiedz, który z Twoich przywilejów chcesz poświęcić dla dobra dzika, lasu czy innych jeszcze elementów przyrody.
Na przykład – chcesz zlikwidować deweloperkę na przedmieściach (i spowodować jeszcze większą presję cenową na mieszkania), a w zamian za to zostawić miejsce dzikiej przyrodzie? A może chętnie dopłacisz do importu żywności zza oceanu, bo u nas obszary rolne należy na powrót zamieniać w dzikie siedliska? Odmówisz sobie wieczornego binge-watchingu ulubionych seriali, bo to oznacza zużycie wysokoemisyjnej energii elektrycznej?
Czy może nic z powyższego, bo tak naprawdę chcesz, żeby ograniczeniu podlegali jacyś inni ludzie, a tak naprawdę nie wiadomo którzy? Bo może tak naprawdę Ty jesteś ekonomistą z krwi i kości i chcesz korzyści zachować dla siebie, a koszty zostawić innym😉?
Nie robię karykatury. Po prostu chcę wiedzieć, jak myślisz. Bo od tego, jak myślimy, będzie zależało, czy weźmiemy odpowiedzialność za środowisko… czy uznamy, że to zbyt skomplikowane i będziemy abdykować tę odpowiedzialność i godzili się na jakieś wewnętrznie sprzeczne makiety rozwiązań. Myślę, że lepiej byłoby, gdybyśmy jednak zderzyli się na poważnie z problemem.
I chcę, żeby było jasne – nie robię karykatury, że jakoby Zielony Ład stworzył narrację o człowieku jako zagrożeniu dla planety, które należy ograniczyć lub wręcz wyeliminować. Ta narracja jest z nami chyba od zawsze (np. już w greckiej filozofii można znaleźć dyskusję z takimi poglądami). Zielony Ład to po prostu program polityczny, który pozwolił tej narracji przejmować stery gospodarki.
I dopóki ten głos nie zostanie zmarginalizowany, dopóty będziemy wybierać rozwiązania antygospodarcze, zmuszające człowieka do zwijania się lub wprost karzące człowieka za aktywność. A to nie o to powinno chodzić.
Środowisko zasługuje na ochronę, i to na dobrą ochronę, opartą na solidnych przesłankach. Sama ambitna narracja o nowym ładzie gospodarczym (chyba) nie wystarczy.
inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.
Ukończył inżynierię środowiska na SGGW w Warszawie oraz studia magisterskie (Master of Science) na University of Missouri, Columbia.W Mikrobiotech przygotowuje audyt dla klienta wraz z propozycją rozwiązań. Nadzoruje proces wprowadzania technologicznych rozwiązań optymalizujących zarządzanie odpadami. Pomaga także organizować dystrybucję produktu do odbiorców.