Jak skutecznie redukować emisję CO2. Węgiel drzewny i jego zalety

Myślę, że sprawa ograniczania emisji CO2 przykleja się do publicznej dyskusji… bo lubimy dokopać obrzydliwie bogatym multimiliarderom, prywatnym samolotom, kłamliwej klasie politycznej i innym, którzy przecież od lat dorabiają się na niszczeniu naszej przestrzeni życia.

Bardzo lubimy czuć, że wreszcie mamy na coś wpływ. A wprowadzenie kolejnych zakazów i obostrzeń, które zablokują budowę następnej fabryki, drogi czy innego przekopu mierzei… może dawać satysfakcję. Nie oszukujmy się: lubimy to.

A co, gdybyśmy rzeczywiście zajęli się środowiskiem i wprowadzili rozwiązania, które przede wszystkim chronią środowisko, a nie tylko duszą kolejnymi „dupogodzinami” spędzonymi na wypełnianiu raportów (przecież papier wszystko przyjmie), a których i tak nikt nie przeczyta? Co by było, gdybyśmy jednak mieli mniej regulacji i wzajemnie wykluczających się ograniczeń (i może nawet odrobinkę mniej podatków) i zrobili coś dla klimatu?

Nie pytaj mnie ile zarabiam, pytaj mnie, ile mi zostaje po opłaceniu rachunków

Wyobraźmy sobie, że rzeczywiście przejmujemy się wysokim stężeniem CO2 w atmosferze. Dla jasności, nie mówimy tylko o „wysokich emisjach CO2”. Emisje CO2 można jakoś ograniczyć – Polska i cała UE nawet się ograniczają… ale nie widać, żeby Chiny czy Indie szybko zeszły z kursu wzrostowego. Czyli musimy na poważnie porozmawiać o CO2, który w atmosferze już fruwa i będzie fruwać.

Przecież jeśli rzeczywiście przejmowałoby nas wysokie stężenie CO2 w atmosferze, to z uporem maniaka rozwijalibyśmy rozwiązania pozwalające przechwycić nadmiar CO2 z atmosfery. Natomiast nie robimy prawie nic w tej kwestii. Czyli chyba tak naprawdę klimat mamy gdzieś, wybieramy po prostu satysfakcję z dobrej kłótni o to, kto jest winny bardziej (mam rację?).

Aha, zapomnijmy o greenwashingowych historiach w stylu „wielkie fabryki do wysysania CO2 z atmosfery i składowanie w starych kopalniach”. Te pomysły wymagają koszmarnych ilości energii i zasobów. A energii i zasobów będziemy potrzebować gdzie indziej (jeśli nie do zasilania EV, to chociaż do napędzenia pomp ciepła – prawda?).

Zresztą, kto wie, czy te zasoby będą dostępne, skoro Chiny przykręcają kurek na dostępności surowców krytycznych dla naszej, zachodniej gospodarki.

Ile węgla trafia do atmosfery, a ile z niej wraca?

Bez aptekarskiej precyzji – energetyka i przemysł wprowadzają do atmosfery jakieś 40 miliardów ton CO2 rocznie. To sporo. Tyle +/- waży woda, jaką Wisła wnosi do Bałtyku w ciągu roku (!).

Stworzenie infrastruktury zdolnej poradzić sobie z taką ilością gazu w atmosferze to wyzwanie, przy którym nawet lot na Marsa wydaje się prostszy niż przejechanie przez zakorkowane miasto. Ponieważ wymyślenie rozwiązań od nowa jest bardzo trudne, to musimy polegać na tych odbiornikach dwutlenku węgla, które już istnieją.

Kto może po mnie posprzątać i czy ma wolne moce przerobowe?

I tu z pomocą przychodzi biomasa – rośliny i glony żyjące na lądach i w morzach, które niezmordowanie przechwytują węgiel z atmosfery. Niby można powiedzieć, że pochłaniają one ponad 480 miliardów ton CO2 rocznie (wow! kilkanaście razy więcej, niż ludzie produkują)…

Ale co z tego, skoro zamieniają go w węgiel organiczny, który i tak szybko wraca do atmosfery. Przecież biomasa ulega konsumpcji i rozkładowi, a wtedy występujący w niej węgiel wraca do atmosfery jako CO2. Toteż tempo netto pochłaniania CO2 przez biomasę jest nieporównywalnie mniejsze niż tempo, z jakim pakujemy węgiel do atmosfery.

Case przeciwko sadzeniu lasów?

I tu zaczyna się robić kontrowersyjnie: skoro w rzeczywistości biomasa nie może magazynować węgla w nieskończoność…, to np. sadzenie lasów nie pozwoli nam przechwycić z atmosfery CO2, jaki tam wpakowaliśmy.

Po prostu lasy tylko do pewnego czasu pochłaniają CO2, a gdy osiągną dojrzałość, to tempo pochłaniania CO2 w zasadzie wyrównuje się z tempem uwalniania CO2 (przecież obumarłe drewno, liście itd. też się rozkładają). Innymi słowy, nawet ten naturalny i bezpieczny magazyn również się z czasem zapycha.

Dlatego nie ma co wierzyć w greenwashing, że dzięki sadzeniu lasów wyeliminujemy globalny problem CO2. Nie wyeliminujemy. Nie starczy nam na to po prostu miejsca.

Lasy warto sadzić dla samego faktu, że są fajne, a nie dlatego, że korporacyjny CSR tak każe.

Bez biomasy i tak się nie uda

Ale zanim ruszysz z siekierą przeciwko lasom (albo korporacjom) zatrzymajmy się na chwilę. Skoro biomasa (w tym lasy) mogą pochłaniać znacznie więcej węgla, niż człowiek jest w stanie wytworzyć, to może jesteśmy w stanie zrobić coś, żeby ten węgiel już tam został i nie wracał do atmosfery? Oczywiście, że możemy!

Od lat trąbi się np. o tym, że biomasa w postaci nawozów organicznych powinna wracać do gleby. Bo tam zamienia się w próchnicę glebową, czyli bardzo stabilny, długotrwały magazyn węgla i do świetnie wpływa na glebę i dalszy rozwój roślin.

Dlatego tak ważne jest, żeby np. komposty, poferment z biogazowni czy nawozy z osadów miały odpowiednią jakość i trafiały do gleby.

Ale jest i minus – nawozy organiczne ulegają powolnemu rozkładowi i z czasem po prostu „wyparowują” z gleby, czyli na powrót zamieniają się w CO2. Dlatego potrzebujemy czegoś więcej, żeby na poważnie myśleć o zmniejszeniu stężenia CO2 w atmosferze. Czy jest gdzieś sposób na to, żeby trwale związać węgiel i żeby już nie wracał do atmosfery?

Siwy dym i walka z klimatem

Okazuje się, że znamy rodzaj bardzo trwałego nośnika węgla – tzw. węgiel drzewny. Kiedyś na potęgę wypalano go, a zagłębia produkcji tego „czarnego złota” były znane z uporczywego, siwego dymu, jaki wydobywał się z pieców do wypału.

Dziś węgla drzewnego produkujemy mniej, ale za to robimy to znacznie efektywniej. Okazuje się też, że ten „siwy dym” można oczyścić i zamienić w tzw. gaz drzewny. Ten z kolei może z powodzeniem zastąpić paliwa kopalne, jak gaz ziemny czy nawet benzyna lub diesel.

Czyli nie dość, że mamy czystsze powietrze, to jeszcze możemy zmniejszać zużycie paliw kopalnych. Poważnie! Jeśli jesteś takim samym nerdem jak ja, to wpisuj w Google’u: „biochar syngas fuel production” i nie marnuj czasu na urlop, jeśli w tym samym czasie możesz rozgryzać niuanse ciekawostek technologicznych.

Dawne techniki wypału węgla drzewnego zostawiły nam jednak bardzo ważny ślad – paleniska używane historycznie do wypału węgla nawet dziś, czasem po setkach lat od ostatniego użytkowania, odróżniają się wysoką zawartością węgla w glebie. I na tym węglu chętnie rosną rośliny. Więcej o tym np. w prasie naukowej.

Co to znaczy w praktyce?

Znaczy to tyle, że jeśli biomasę zamienimy w węgiel i zostawimy w glebie, to praktycznie „na zawsze” (a przynajmniej na setki lub tysiące lat) ten węgiel pozostanie tam i nie wróci do atmosfery.

Kto wie, gdybyśmy tak robili od czasów rewolucji przemysłowej, to może teraz walczylibyśmy z globalnym oziębieniem, a nie ociepleniem ;)?

Może tak, a może nie… ale na pewno badania potwierdzają, że węgiel drzewny jest dużo bardziej stabilny niż inne nośniki węgla biomasowego i nie rozkłada się przez setki lub nawet tysiące lat.

Głosujmy na węgiel drzewny

Logiczny wniosek: produkujmy dużo węgla drzewnego i zostawiajmy go w ziemi.

Jak by to wyglądało w praktyce i w liczbach?

Gdyby przeciętny polski rolnik co roku wprowadził do gleby nawet niewielką ilość węgla drzewnego – np. 13 ton na każdym hektarze upraw – to byłoby to równoznaczne z przechwyceniem praktycznie całego CO2, jaki Polska wytwarza (ok. 305 milionów ton CO2 rocznie!).

  • PS takie 13 ton to mało – duży ciągnik waży może 5 ton i spokojnie uciągnie przyczepę, nawet gdyby naładować na nią te 13 ton.

Czyli wydawałoby się, że net-zero leży praktycznie w zasięgu, i to bez konieczności inwestowania w jakieś kosmiczne hi-tech. Jeśli dziwi Cię ta matematyka – chętnie  Ci obliczenia. 

Kto wie, może to rolnicy powinni być beneficjentami opłat emisyjnych CO2? Przecież każdy z nas płaci za emisje CO2 i obecna cena waha się na poziomie ok. 90 EUR/t CO2. Obecnie te pieniądze to bardziej ukryty podatek, który strona rządowa wydaje, jak chce.

Kto wie, może lepiej byłoby, gdyby te pieniądze oddolnie zasiliły gospodarkę i producentów rolnych, a nie były wydawane z partyjnego klucza?

Węgiel drzewny tylko z nazwy – przecież może powstawać z dowolnej biomasy

Węgiel drzewny nie musi powstawać z drzew. Może powstać z dowolnej biomasy – liście, trawa, odpad drewna, słoma itd. I co ważne, przy wytwarzaniu węgla drzewnego powstaje tzw. gaz drzewny, czyli mieszanina zawierająca m.in. wodór i jest to bardzo dobre paliwo. Można zatem uzyskać win-win, gdzie z jednej strony korzysta energetyka, a z drugiej środowisko.

Zaraz, zaraz…. ale czy wytwarzanie energii nie emituje CO2? Owszem, emituje. Ale jeśli czytasz ten newsletter, to wiesz przecież, że nie można odrzucać rozwiązań tylko dlatego, że tworzą CO2… bo wszystko, co robimy, tworzy CO2.

Dlatego musimy analizować saldo korzyści i strat. Zróbmy prostą analizę wariantu alternatywnego: gdybyśmy biomasę skierowali nie do produkcji węgla, a np. do produkcji kompostu i dopiero wtedy skierowali do gleby, to i tak w procesie kompostowania powstanie CO2.

Niestety, jednak w przypadku kompostowania nie mamy tak dobrej możliwości odzyskania energii, jak w przypadku produkcji węgla (i zostaje jeszcze wątpliwie krótki okres trwałości kompostu w glebie). I dlatego tak ważne jest, by liczyć korzyści razem ze stratami… a saldo w przypadku węgla drzewnego wydaje się po prostu dodatnie po stronie korzyści.

Co dalej?

Możesz myśleć, że robię sobie żarty na sezon ogórkowy i próbuję odgrzać jakiegoś dziwnego kotleta, ale to nieprawda. Zresztą poczytaj o węglu drzewnym i klimacie piszą mądrzejsi ode mnie:

Widzisz?

Węgiel drzewny dla klimatu to sprawa znana od lat. Tylko dlaczego jakoś nie za bardzo może przebić się do mainstreamu?

Nie wiem i długo by gadać.

Ale powiedz mi, jak sądzisz – czy w dyskusjach o klimacie naprawdę troszczymy się o klimat i szukamy najlepszych rozwiązań i nie boimy sięgać po nieznane… czy raczej robimy sobie z tego autostradę do prześcigania się, kto jest bardziej troskliwy, a kto jest klimatycznym brudasem? I przy okazji lubimy wyciskać dofinansowanie dla szemranych technologii mających zbawić świat?

 

inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.

Ukończył inżynierię środowiska na SGGW w Warszawie oraz studia magisterskie (Master of Science) na University of Missouri, Columbia.W Mikrobiotech przygotowuje audyt dla klienta wraz z propozycją rozwiązań. Nadzoruje proces wprowadzania technologicznych rozwiązań optymalizujących zarządzanie odpadami. Pomaga także organizować dystrybucję produktu do odbiorców.

Fundusze RP EU
© mikrobiotech.pl 2024 Realizacja: Damtox.pl
Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Szczegóły znajdują się w polityce prywatności. Rozumiem i akceptuję