Łatwo dziś usłyszeć, że rolnictwo śmierdzi, zanieczyszcza środowisko, emituje gazy cieplarniane, a na koniec jeszcze wykorzystuje w nieludzki sposób zwierzęta. Jakie jest rozwiązanie? Opodatkować i może zastąpić czymś bardziej postępowym – np. zamiast hodowli możemy jeść mięso z kultur komórkowych albo w ogóle przestać jeść mięso. Byłoby bardziej humanitarnie, z mniejszym śladem węglowym, wodnym itd.
Mocne kroki w kierunku ograniczania wpływu hodowli zwierząt na środowisko widać np. w Nowej Zelandii, która chce opodatkować emisje metanu przez zwierzęta hodowlane. Poczekajmy, aż opadnie kurz po ogłoszeniu planu dot. 100% elektryfikacji transportu, a podobne pomysły raczej zagoszczą w krajobrazie UE.
Czy taki podatek to dobre rozwiązanie? Czy to wspiera ochronę środowiska? Zanim damy się włożyć w worek „za” albo „przeciw”, zadajmy sobie pytanie: czy to jest rozwiązanie, którego „potrzebujemy” czy raczej „chcemy”? Od tego, jak do tego podejdziemy będzie zależał wpływ na środowisko.
Co się dzieje, gdy mylimy „chcemy” z „potrzebujemy”?
Ty i ja „chcemy” czystego, przyjaznego środowiska – to oczywiste. Z drugiej strony „potrzebujemy” też samowystarczalnej, silnej gospodarki.
Niemniej, ponieważ od dawna chcieliśmy czystego środowiska i zapomnieliśmy o potrzebach gospodarki, to siłą rzeczy zgodziliśmy się na to, by nasze „brudy prały się” daleko poza horyzontem – ropa, węgiel i gaz pochodzą z Rosji; huty i „sweat shopy” też pracują na nas daleko za zasięgiem wzroku… A u nas kopalni, fabryki, wiatraka, biogazowni czy farmy PV nie postawisz, bo dbamy o krajobraz, 10H, MPZP dla PV 1+ MW i inne mądre skróty.😉
Słaba gospodarka jest droga. Naprawdę droga. Na przykład za brak transformacji energetycznej w tym roku zapłacimy słono – rząd już mówi o programie „Węgielek+” i dotowaniu zakupów odbiorcom indywidualnym. To będą grube miliardy.
Przenieśmy doświadczenia z energetyki do rolnictwa
Co doświadczenia z sektora energetyki i surowców mają wspólnego z krowimi gazami? Wyobraźmy sobie, że w imię dbałości o przyszłe pokolenia, zwierzęta i klimat… UE wprowadza podatek na emisje metanu z hodowli zwierzęcej.
Jaki będzie tego skutek dla gospodarki? Hodowla wyniesie z UE i razem z nią wyniesie się też jakaś część negatywnego wpływu na środowisko (czyli mamy, co chcemy – czystsze powietrze, mniej azotanów w wodach gruntowych itd.)… ale spadnie też nasza lokalna zdolność zaspokojenia potrzeb żywieniowych.
Tu nie chodzi tylko o bezpośredni spadek pogłowia krów, świń itd., ale również o utratę całej otoczki gospodarczej, jaka opiera się na hodowli i rolnictwie, w ogóle (PS jeśli lubisz żelki, to zapomnij o nich – żelatyna to produkt uboczny przerabiania zwierząt na mięso sklepowe. Food for thought. Pun fully intended).
Oczywiście możesz powiedzieć, że coś mi się pomyliło, w końcu jesteśmy całkowicie bezpieczni, bo zamiast hodowli zwierząt, możemy stosować mięso z hodowli komórkowych i to będzie znacznie korzystniejsze dla środowiska. Tak, możemy. Tylko czy zdążymy? A nawet jak zdążymy, to czy perturbacje globalnych łańcuchów dostaw dadzą nam spać spokojnie?
Bioróżnorodność jest dobra dla środowiska i potrzebna gospodarce
Nowe high-techowe rozwiązania mają tę cechę, że szybko monopolizują się i w krótkim czasie od uzyskania poważnej, rynkowej skali tylko kilku dużych graczy rozdaje karty na rynku.
Jeśli mówilibyśmy o rynku dostaw usług (zakupy online, dostawy posiłków, programy rozrywkowe itd.), to nie mam zastrzeżeń, ale tu mówimy produkcji o żywności. Jeśli łańcuch dostaw znowu się sypnie jak przy COVID albo po wybuchu wojny w Ukrainie, to będziemy mieli dużą lukę w lodówkach, sklepach i żołądkach i brak alternatyw.
Obecnie, mimo trudnej sytuacji globalnej Europa w ogóle i Polska mogą spać spokojnie, bo są w zasadzie samowystarczalne żywnościowo. Mają silną tkankę producentów rolnych i w miarę zróżnicowaną produkcję spożywczą. Dzięki temu nawet jeśli jeden sektor lub kraj dostaje baty, to pozostali są w stanie zaspokoić tzw. manko.
Natomiast, jeśli w imię naszego „chcemy” (bo czyste środowisko, sumienie itd.) zaczniemy za bardzo kopać gospodarkę w kostki… to może się okazać, że obudzimy się w sytuacji „macie, co chcecie”, a teraz sami sobie wymyślcie, jak zaspokoić potrzeby. A póki co płaczcie i płaćcie.
Jakie jest rozwiązanie?
Stop. Jeszcze raz – zanim zaczniemy dyskutować o tym, „co zrobić”, to odpowiedzmy sobie na pytanie: jaki problem naprawdę chcemy rozwiązać?
Szczerze, nie widzę, żebyśmy znali odpowiedź na to pytanie na poziomie decyzji UE. Ponieważ nie jesteśmy gotowi, to myślę, że powinniśmy wstrzymać się z rozwiązaniami. Możliwe, że piszę na próżno i UE wcale nie będzie chciała pójść śladem Nowej Zelandii… ale coś czuję, że to tylko kwestia czasu.
Jeśli tak, to poddaję pod rozwagę alternatywny wariant: ten sektor gospodarki można śmiało zostawić samemu sobie, bo już i tak mocno reguluje się dzięki zmianom nawyków konsumentów (jemy mniej mięsa i szukamy produktów o niskim śladzie węglowym, wodnym itd.) i zmianom cen surowców i nawozów.
Dlaczego czasem lepiej nic nie zmieniać?
Czasem warto mieć więcej czasu na wymyślenie, co i jak powinniśmy robić, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Potrzebujemy samowystarczalności, bo to ona pozwala nam realnie decydować i daje zwykłą stabilizację.
Dopiero na takiej bazie możemy śmiało budować nasze „chcemy” czystego środowiska. Podatki i sztuczne przyspieszenie eliminacji sektorów gospodarki chyba temu nie służą.
Póki co – trzymam kciuki za Nową Zelandię.