W 2023 pozyskaliśmy ok. 14 proc. decyzji, które minister rolnictwa wydał dla tzw. polepszaczy gleby. Dla lubiących liczyć: pilotowaliśmy 19 takich decyzji, a do połowy grudnia minister wydał ich, łącznie 123.
Dzięki tym doświadczeniom pozwalam sobie przedstawić dwa rozwiązania, które można wprowadzić od zaraz, uwalniając przy tym niezliczone roboczogodziny, których brakuje na wykonanie prawdziwej pracy, a które toną w „papierologii”.
Rozwiązanie 1: koniec z centralnym ustalaniem taryf. Już, teraz!
Obecne sytuacja wygląda tak: przedsiębiorstwo wod.-kan. (uwaga: najczęściej właścicielem lub największym udziałowcem są miasta i gminy) ponosi koszty podwyżek cen energii, paliw, płac itd., ale nie może tak po prostu podnieść taryf za oferowane usługi (np. dostawa wody, ścieków). Przedsiębiorstwo musi prosić o zatwierdzenie taryf przez Państwowe Gospodarstwo Wody Polskie.
I choć pomysł regulacji cenowych i ochrony konsumentów nie jest czymś nowym ani złym, to w przypadku rynku wod.-kan. stał się koszmarnie niewydolną groteską.
Z jednej strony liczba spraw do rozpatrzenia po prostu przeciąża urzędy i rozpatrywanie wniosków nie nadąża za inflacją. Z drugiej strony odgórna regulacja tworzy ogromną zachętę, by wykorzystać ją do walki politycznej czy po prostu ściemniania, że to dzięki władzy centralnej ceny przestały rosnąć.
Pamiętajmy: ceny nie przestały rosnąć. Po prostu zmienił się sposób finansowania – jeśli mieszkańcy nie zapłacą więcej za wodę bezpośrednio, to po prostu dołożą więcej w podatkach.
Ale mieszkańcy tego zazwyczaj nie dostrzegają, więc myślą, że jest tanio. A w tym czasie spółki wod-kan ledwo wiążą koniec z końcem… a koszt niepowodzeń i tak poniosą mieszkańcy.
Dlatego kompetencje dot. ustalania cen za usługi wod-kan. powinny wrócić do rad miast i gmin. Czyli tam, gdzie były przed reformą (tu, z łezką w oku link do artykułu sprzed reformy, gdy jeszcze można było się łudzić, że pomysł upadnie… albo chociaż doczeka się dobrej realizacji).
Jeśli przywrócimy kompetencje samorządów lokalnych w tym zakresie, to wtedy Wody Polskie odzyskają roboczogodziny potrzebne np. na sprawdzanie nieprawidłowości w oczyszczaniu ścieków (i może uda się wtedy skuteczniej dbać np. o czystość Odry i innych rzek!). A ustalanie potrzeb finansowych w skali lokalnej wróci do lokalnych kompetencji. Czyli tam, gdzie i tak się lokuje, naturalnie.
Aha, i nie popełniajmy tego samego błędu dwa razy. Otóż pojawiły się pomysły o stworzeniu podobnego, centralnego regulatora cen tym razem dla usług przetwarzania odpadów komunalnych. Czyli znowu zaprasza się powolny, mało efektywny mechanizm centralny do rozwiązywania lokalnych problemów. Nie udało się raz, więc nie próbujmy drugi. Dziękuję w imieniu całej branży!
Rozwiązanie 2: koniec z doktryną odgórnego ustalania co jest odpadem, a co nie
Obecnie doktryna jest taka: celem ochrony środowiska jest zaklasyfikowanie możliwe największej ilości substancji jako odpadów, bo dzięki temu administracja może je kontrolować.
I rzeczywiście zabrnęliśmy w zaułek myślenia „przecież to oczywiste – skoro ustawa o odpadach wspomina jakąś substancję, to na pewno ta substancja jest odpadem (sic!)”. I odeszliśmy od zdrowszego myślenia „ustawa o odpadach ma nam pomóc chronić środowisko, a uznanie substancji za odpad jest tylko środkiem do tego celu, a nie celem samym w sobie”.
I nic dziwnego, że króluje kontrola jako cel sam w sobie. A szkoda, bo branża już dawno dojrzała do zmiany i wprowadzenia innej doktryny: „kontrola dopiero tam, gdzie bez kontroli branża sobie nie radzi”.
Aha, żeby było jasne: to nie jest pomysł jakiegoś tam inżyniera Kolbusza – nawet TSUE sugeruje, że tak powinno być.
Przykład z życia wzięty
Dobrym przykładem przestarzałej doktryny „co do zasady wszystko jest odpadem” jest odpowiedź byłego sekretarza stanu w MKiŚ Jacka Ozdoby na interpelację Marka Sawickiego.
W skrócie: poseł Sawicki zapytał, co zrobić w sytuacji, gdy producent odpadu dokonał modernizacji instalacji i ta modernizacja spowodowała ogromną poprawę jakości odpadu, czyli do stanu, w którym odpad uzyskał jakość nawozu lub polepszacza gleby; do tego producent zdobył już stosowną decyzję ministra rolnictwa zezwalającą na wprowadzanie do obrotu.
Czy w takim przypadku możemy mówić, że producent dalej wytwarzał odpad, który należy odrębnie przetworzyć na produkt niebędący odpadem… czy raczej powinniśmy mówić, że producent od razu wytwarza produkt niebędący odpadem?
Zdaniem Jacka Ozdoby – trzeba najpierw uznać to za odpad. Bo odpad to odpad i koniec i nie przewiduje się tu możliwości liberalizowania. Każdorazowo producent taki powinien pozyskać odrębne zezwolenie na przetwarzanie odpadu (czyt. musi minąć wiele miesięcy, może nawet lat) i dopiero potem można zgodnie z prawem wprowadzać nawóz lub polepszacz do obrotu.
Aha, warto przypomnieć, że w uzyskanie takiego zezwolenia musi włączyć się WIOŚ… a jest to instytucja legendarnie zawalona sprawami i samo ustalenie terminu kontroli to jakiś koszmar (zarówno dla WIOŚ, jak i dla przedsiębiorcy!).
Polska vs TSUE?
I teraz mały „plot twist” – Jacek Ozdoba podpiera swoje stanowisko wyrokiem TSUE, który… wskazuje na zupełnie inne, liberalne traktowanie odpadów (wyrok TSUE z dnia 14 października 2020 r. w sprawie C‑629/19).
Otóż, zdaniem TSUE ocena, czy substancja jest odpadem powinna przebiec w oparciu o ocenę, czy substancja ta jest bezpieczna dla konkretnego sposobu zastosowania. Jeśli jest bezpieczna, to nie powinna być traktowana jako odpad (zob. też pkt 67, 69 i 72 ww. wyroku).
Po naszemu, ten wyrok TSUE można raczej czytać tak: jeśli w chwili opuszczenia układu substancja posiada cechy zgodne z wymaganymi dla nawozu lub polepszacza (określone w pozyskanej decyzji Ministra Rolnictwa), to nie powinna być traktowana jako odpad. Dlatego nie powinno być tu mowy o pozyskiwaniu odrębnego zezwolenia na przetwarzanie odpadów.
I puff. Dzięki takiemu postawieniu sprawy uwalniają się setki, jeśli nie tysiące roboczogodzin poświęconych na pozyskiwanie dodatkowych zezwoleń, ocen i uzgodnień… które i tak nie zapewnią dodatkowego bezpieczeństwa.
Pamiętaj: mówimy tu o przypadku, gdzie producent przeprowadził modernizację i wytwarza substancję o cechach produktu i dodatkowe papiery nic już nie poprawią w jakości tej substancji. To tylko kwestia tego czy rzeczywiście potrzebujemy pieczątki, która poświadczy, że wielbłąd jest wielbłądem.
I co ważne, takie zliberalizowane spojrzenie wprowadziłoby też zdrowy obyczaj: rolą administracji nie jest po prostu kontrolować wszystkich. Rolą jest dbać o bezpieczeństwo. Jeśli o bezpieczeństwo już zadbano (bo np. została przeprowadzona sensowna modernizacja i pozyskano decyzję pozwalającą na wprowadzenie nawozu lub polepszacza do obrotu), to należy się z tego cieszyć, bo to oszczędza czas i administracja może wtedy zająć się sprawami dotychczas „niezaopiekowanymi”. Z pożytkiem dla wszystkich.
inż. Jan Kolbusz – Główny Technolog, Szef Sprzedaży Mikrobiotech, Członek Rady Naukowej Instytutu Technologii Mikrobiologicznych w Turku. Inżynier środowiska, specjalizuje się w innowacyjnych metodach przetwarzania odpadów o charakterze biodegradowalnym, zwolennik gospodarki bezodpadowej i biologicznych metod przetwarzania odpadów.
Ukończył inżynierię środowiska na SGGW w Warszawie oraz studia magisterskie (Master of Science) na University of Missouri, Columbia.W Mikrobiotech przygotowuje audyt dla klienta wraz z propozycją rozwiązań. Nadzoruje proces wprowadzania technologicznych rozwiązań optymalizujących zarządzanie odpadami. Pomaga także organizować dystrybucję produktu do odbiorców.